Zatracenie Osamu Dazai

--7/10--

,,Jestem taka nieszczęśliwa" - w moim przekonaniu jedno takie krótkie wyznanie wzbudziłoby więcej współczucia niż najdłuższa opowieść z życia kobiety. I dziwię się bardzo, że nie zdarzyło mi się do tej pory od żadnej kobiety usłyszeć takich słów. Co prawda Tsuneko nie powiedziała wprost: ,,Jestem taka nie szczęśliwa", ale coś jakby wąziutki, bezgłośny strumień skrajnego nieszczęścia opływał jej ciało, a kiedy się do niej przysunąłem, sam również znalazłem się w zasięgu oddziaływania tego prądu, który, połączony z moją skrajną melancholią, sprawił, że niczym ,,zwiędły liść osiadający na podwodnej skale" uwolniłem się od strachu i niepokoju. Było to zupełnie inne odczucie, niż kiedy beztrosko zasypiałem głębokim snem w ramionach owych głupiutkich prostytutek (one były przynajmniej zabawne). Tej nocy, którą spędziłem z żoną oszusta, poczułem się szczęśliwy i wyzwolony. (Tak stanowcze, bez wahania formułowane zdania nie powinny się już więcej znaleźć w tych dziennikach).

-------

Zajadał ze smakiem, zachwycając się z taką przesadą, jakby odgrywał kiepską farsę. Ja też pociągnąłem łyk galaretki, ale była jakaś wodnista, a zamiast ryżowych kuleczek w czarce pływało coś, co w ogóle ich nie przypominało. Nie, bynajmniej nie czułem pogardy dla ubóstwa. (Poczęstunek nawet nie wydał mi się wówczas niesmaczny i byłem szczerze wzruszony troskliwością starszej pani. Bieda przeraża mnie, ale nie żywię dla niej pogardy). Ta galaretka, zachwyty Horikiego - uświadomiły mi marność wielkomiejskiego życia oraz pokazały, jak wyraźnie tokijczycy oddzielają zachowanie wewnątrz i na zewnątrz swoich domostw.A ja, żałosny nieszczęśnik uciekający nieustannie od ludzi i niezdolny do odróżniania tego, jak zachowujemy się ,,wewnątrz", a jak ,,na zewnątrz", pogrążałem się w bezdennej samotności i wyczuwając, że nawet ten Horiki w istocie mnie opuścił, wpadłem w popłoch. Dodam tylko, że gdy obtłuczonymi z lakieru pałeczkami nabierałem galaretkę, czułem się przeraźliwie samotny.

-------

Fakt, że zdeptano jej ufność do ludzi, stał się dla mnie na długo źródłem dojmującego, odbierającego chęć do życia bólu, bardziej nawet niż to, że została zhańbiona. Mnie, kompletnie pozbawionemu zaufania do ludzi, chorobliwie nieśmiałemu, próbującemu nie ustannie odgadnąć intencje drugiego człowieka z wyrazu jego twarzy, nieskazitelna ufność Yoshiko jawiła się czysta niczym wodospad pośród zielonych liści. Wystarczyła jedna noc, by ten wodospad zamienił się w brudną, żółtą breję. Od tamtej nocy Yoshiko zaczęła przejmować się każdym grymasem mojej twarzy, każdym uśmieszkiem.

Obcy Albert Camus

--7/10--

Z czeskiego miasteczka wyruszył zbić fortunę mężczyzna. Po ćwierćwieczu wrócił jako bogacz, z żoną i dzieckiem. Jego matka z siostrą prowadziły hotelik w rodzinnym miasteczku. Chcąc zrobić im niespodziankę, zostawił żonę z dzieckiem w gospodzie i poszedł do matki, która, gdy wszedł, nie rozpoznała go. Dla żartu wpadł na pomysł, by wziąć pokój. Pokazał, że ma pieniądze. W nocy matka z siostrą zamordowały go młotkiem, żeby go okraść, a ciało wrzuciły do rzeki. Rano przyszła żona i nieopatrznie wyjawiła, kim był podróżny. Matka się powiesiła. Siostra rzuciła do studni. Przeczytałem tę historię chyba z tysiąc razy. Z jednej strony była nieprawdopodobna. Z drugiej naturalna. W każdym razie sądziłem, że podróżny w jakiejś mierze zasłużył na swoje, nigdy nie należy udawać.

Wyznanie maski Yukio Mishima

in progress..

Upadek Albert Camus

Znałem kiedyś przemysłowca, który miał żonę idealną, powszechnie podziwianą, a jednak ją zdradzał. Człowiek ten dosłownie szalał, widząc, że postępuje źle i nie może otrzymać ani też przyznać sobie świadectwa cnoty. Im doskonalsza była żona, tym bardziej go złościła. Wreszcie własna wina stała się dla niego nie do zniesienia. I jak pan sądzi, co wtedy zrobił? Przestał ją zdradzać? Nie. On ją zabił.

Nieznośna lekkość bytu Milan Kundera

Tomasz powiedział sobie: kochać się z kobietą i spać z nią to dwie namiętności nie tylko różne, ale prawie przeciwstawne. Miłość nie wyraża się w pragnieniu spółkowania (to pragnienie dotyczy przecież niezliczonych kobiet), ale w pragnieniu wspólnego snu (to pragnienie dotyczy tylko jednej jedynej kobiety).

-------

Nie konieczność, ale przypadek ma w sobie czar. Jeśli miłość ma być miłością niezapomnianą, od pierwszej chwili muszą się ku niej zlatywać przypadki jak ptaki na ramiona świętego Franciszka z Asyżu.

-------

Na początku powieści, którą trzymała pod pachą, kiedy przyszła do Tomasza, Anna spotyka się z Wrońskim w przedziwnych okolicznościach. Znajdują się na peronie w momencie, gdy ktoś wpada pod pociąg. Na końcu powieści rzuca się pod pociąg Anna. Ta symetryczna kompozycja, w której ten sam motyw pojawia się na początku i na końcu, może wam się wydawać bardzo "powieściowa". Tak, zgadzam się, ale pod warunkiem, że nie będziecie rozumieć słowa „powieściowy" jako „wymyślony", ,,sztuczny", „nie życiowy". Ponieważ w taki sam sposób układają się losy ludzkie. Są one skomponowane jak utwór muzyczny. Człowiek, którego wiedzie poczucie piękna, przemieni zbieg okoliczności (muzykę Beethovena, śmierć na peronie) w motyw, który już pozostanie w kompozycji jego życia. Człowiek ten wraca do niego, powtarza go, zmienia, rozwija - jak kompozytor temat swej sonaty. Anna mogła sobie odebrać życie również w inny sposób. Ale motyw peronu i śmierci, ten nie zapomniany motyw złączony z momentem narodzin miłości, przyciągał ją w chwili rozpaczy swym mrocznym pięknem. Nie wiedząc o tym, człowiek komponuje swe życie według praw piękna, nawet w chwilach najgłębszej rozpaczy. Nie można więc mieć pretensji do powieści, że fascynują ją tajemnicze spotkania przypadków (takie jak spotkanie Anny, Wrońskiego, peronu i śmierci albo spotkanie Teresy, Tomasza, Beethovena i koniaku), ale można mieć pretensję do człowieka, że nie dostrzega w swym codziennym życiu takich przypadków i że jego życie traci w ten sposób wymiar piękna.

-------

Dlaczego więc wciąż myśli o tym, że kochanka go porzuci? Nie mogę tego wyjaśnić inaczej niż tak, że miłość nie była dla niego przedłużeniem życia publicznego, ale jego przeciwieństwem. Oznaczała pragnienie, by zdać się na czyjąś łaskę i niełaskę. Kto oddaje się drugiemu jak żołnierz do niewoli, musi z góry odrzucić wszelką broń. A ponieważ nic go nie chroni przed ciosami, nie może się powstrzymać przed pytaniem, kiedy nastąpi uderzenie. Dlatego mogę powiedzieć: dla Franza miłość oznaczała ustawiczne oczekiwanie na cios.

-------

Zjedli kolację, poszli na górę do pokoju, kochali się, a potem, na progu snu, myśli Franza się splątały. Przypomniał sobie głośną muzykę przy kolacji i przyszło mu do głowy: hałas ma swoje dobre strony. Nie słychać przy nim słów. Uświadomił sobie, że od młodości nie robi niczego innego, tylko mówi, pisze, wykłada, wymyśla zdania, szuka sformułowań, poprawia je, tak że w końcu żadne słowa nie są dokładne, ich sens się zamazuje, tracą treść i zmieniają się w śmiecie, plewy, kurz i piasek, który zamula mu mózg, powoduje ból głowy, staje się jego bezsennością, jego chorobą. W tym momencie zapragnął, niejasno, ale mocno, zanurzyć się w niezmierzonej muzyce, absolutnym hałasie, pięknym i wesołym wrzasku, który wszystko obejmie, zaleje i zagłuszy i w którym na zawsze znikną ból, marność i nicość słów. Muzyka jest negacją zdań, muzyka to antysłowo! Pragnął nie wypuszczać Sabiny z objęć, milczeć, nie wymówić już nigdy żadnego zdania i pozwolić, by ich rozkosz złała się w jedno z orgiastycznym grzmieniem muzyki. W tym pełnym szczęścia wyimaginowanym hałasie usnął.

-------

Sabina protestuje. Mówi, że konflikt, dramat, tragedia nic w ogóle nie oznaczają, żadnej wartości, niczego, co by zasługiwało na podziw czy szacunek. To, czego każdy mógłby zazdrościć Franzowi, to jego praca, którą może się zajmować w spokoju. Franz kręci głową: „Kiedy społeczeństwo jest bogate, ludzie nie muszą pracować rękami i oddają się aktywności duchowej. Jest coraz więcej uniwersytetów i coraz więcej studentów. Żeby zdobyć dyplom, studenci muszą sobie wymyślać tematy prac naukowych. Tematów jest nieskończona ilość: o wszystkim na świecie można napisać dysertację. Zapisane kartki papieru piętrzą się w archiwach, smutniejszych od cmentarzy, ponieważ nikt do nich nie zagląda, nawet w Święto Zmarłych. Kultura tonie w masie produkcji, w lawinie pism, w szaleństwie ilości. Dlatego właśnie twierdzę, że jedna zakazana książka w twej ojczyźnie znaczy nieskończenie więcej niż miliardy słów, które z siebue wyrzucają nasze uniwersytety".

-------

Wtedy właśnie uświadomił sobie nagle ze zdziwieniem, że nie jest nieszczęśliwy. Fizyczna obecność Sabiny była o wiele mniej ważna, niż przypuszczał. Ważny był ślad, złoty, czarowny ślad, który wycisnęła na jego życiu i którego nikt mu nie mógł odebrać. Zanim zniknęła z jego pola widzenia, zdążyła mu wcisnąć do rąk miotłę Herkulesa, którą wymiótł ze swego życia wszystko, czego nie lubił. To niespodziewane szczęście, ta pogoda ducha, ta radość z wolności i nowego życia to był prezent, który mu pozostawiła.

-------

A gdyby różne części jej ciała zaczęły się zwiększać i zmniejszać tak, że Teresa przestałaby być do siebie podobna, czy pozostałaby nadal sobą, Teresą? Tak. Nawet gdyby Teresa przestała w ogóle przypominać Teresę, jej dusza w środku pozostałaby wciąż taka sama i ze zgrozą obserwowałaby, co się dzieje z ciałem. Jaki jest więc stosunek między Teresą a jej ciałem? Czy jej ciało ma w ogóle prawo nosić imię Teresa? A jeśli nie ma tego prawa, jakiej części istnienia to imię dotyczy? Tylko czegoś bezcielesnego, niematerialnego? (Są to wciąż te same pytania, które przychodzą Teresie do głowy od czasów dzieciństwa. Bo prawdziwie poważne pytania to te, które może sformułować dziecko. Tylko te najbardziej naiwne pytania są naprawdę poważne. Są to pytania, na które nie ma od powiedzi. Pytanie, na które nie ma odpowiedzi, jest barierą nie do przekroczenia. Inaczej powiedziawszy: właśnie pytania, na które nie ma odpowiedzi, wyznaczają granice ludzkich możliwości, wyznaczają ramy ludzkiego istnienia). Teresa stoi w osłupieniu przed lustrem i przygląda się swemu ciału, jakby było czymś obcym; obce, a jednak przydzielono je właśnie jej. Czuje do niego odrazę. To ciało nie miało dość siły, by stać się dla Tomasza jedynym ciałem jego życia. To ciało zawiodło ją i zdradziło. Musiała dziś przez całą noc wąchać na jego włosach zapach obcego kobiecego łona! Pragnęłaby swemu ciału wymówić jak służącej. Pozostać z Tomaszem tylko w formie duszy, a ciało wygnać w świat, żeby robiło tam to, co inne kobiece ciała robią z męskimi ciałami. Skoro jej ciało nie umiało stać się dla Tomasza tym jedynym, skoro przegrało swą największą życiową walkę, niech idzie do diabla!

-------

W myślach wciąż powraca do tej sceny: wychodzi z ubikacji i jej ciało stoi w sieni nagie i odtrącone. Dusza drży, przerażona, schowana głęboko we wnętrznościach. Gdyby w tym momencie mężczyzna, który znajdował się w pokoju, zwrócił się do jej duszy, byłaby skłonna rozpłakać się i paść mu w objęcia. Wyobraziła sobie, że zamiast niej stoi w sionce któraś z kochanek Tomasza, a zamiast inżyniera w pokoju siedzi Tomasz. Powiedziałby tej dziewczynie jedno tylko słowo, a ona objęłaby go z płaczem. Teresa wie, że tak wyglądają chwile, w których rodzi się miłość: kobieta nie może się oprzeć głosowi, który wywołuje na zewnątrz jej zalęknioną duszę, mężczyzna nie może się oprzeć kobiecie, której dusza jest wrażliwa na jego głos. Tomasz nigdzie nie jest bezpieczny wobec przynęty miłości i Teresa musi lękać się o niego w każdej minucie, w każdej godzinie. Co jest jej bronią? Tylko wierność. Dała mu ją zaraz na początku, pierwszego dnia, jak gdyby zdawała sobie sprawę, że nie ma niczego innego do ofiarowania. Ich miłość jest budowlą przedziwnie asymetryczną: wspiera się na absolutnym przekonaniu o jej wierności, jak ogromny pałac na jednym słupie.

-------

Ktoś, kto sobie wyobraża, że reżymy komunistyczne w Europie Środkowej są wyłącznie dziełem zbrodniarzy, nie zdaje sobie sprawy z podstawowej prawdy: zbrodnicze reżymy zostały stworzone nie przez zbrodniarzy, ale przez entuzjastów, przekonanych, że odkryli jedyną drogę prowadzącą do raju. Bronili jej zapamiętale i dlatego zamordowali wielu ludzi. Potem się okazało, że żadnego raju nie ma i że entuzjaści byli mordercami. Wtedy wszyscy zaczęli krzyczeć na komunistów: jesteście odpowiedzialni za nieszczęścia kraju (zbiedniał i podupadł), za utratę jego niepodległości (wpadł w radzieckie ręce), za morderstwa sądowe! Ci, których obwiniano, odpowiadali: Nie wiedzieliśmy! Okłamano nas! Wierzyliśmy! W głębi duszy jesteśmy niewinni! Spór sprowadził się do jednego problemu: naprawdę nie wiedzieli? Czy tylko udają, że nie wiedzieli? Tomasz śledził ten spór (śledził go cały dziesięcio milionowy czeski naród) i mówił sobie, że wśród komunistów znajdowali się z pewnością ludzie, którzy nie byli tak całkiem nieświadomi (musieli coś przecież wiedzieć o potwornych rzeczach, które działy się i nie przestały się dziać w porewolucyjnej Rosji). Ale jest prawdopodobne, że większość spośród nich naprawdę o niczym nie wiedziała. I powiedział sobie, że podstawowy problem nie polega na tym, czy wiedzieli, ale na tym, czy człowiek jest niewinny dlatego, że nie wie. Czy głupiec na tronie jest zwolniony od wszelkiej odpowiedzialności tylko dlatego, że jest głupcem? Załóżmy, że czeski prokurator, który żądał śmierci dla niewinnego na początku lat pięćdziesiątych, został okłamany przez radziecką tajną policję i przez władze swego kraju. Ale czy jest możliwe, by dziś, kiedy już wiemy, że oskarżenia były absurdalne, a skazani niewinni, ten sam prokurator bronił czystości swej duszy i bił się w piersi: moje sumienie jest czyste, nie wiedziałem, wierzyłem? Czy przypadkiem w jego nie wiedziałem! wierzyłem" nie tkwi wina nie do naprawienia? Wtedy właśnie Tomasz przypomniał sobie historię Edypa: Edyp nie wiedział, że śpi z własną matką, ale pomimo to, kiedy zrozumiał, o co chodzi, nie czuł się wcale niewinny. Nie mógł znieść widoku nieszczęścia, które spowodował przez swoją nieświadomość, wykłuł sobie oczy i ślepy opuścił Teby.

-------

Czego w nich (kobietach) szukał? Co go do nich ciągnęło? Czyż akt miłosny nie jest wiecznym powtarzaniem tego samego? Nie. Zawsze pozostaje mały procent niewyobrażalnego. Kiedy widział ubraną kobietę, umiał sobie oczywiście wyobrazić, jak mniej więcej będzie wyglądała nago (w tym względzie jego doświadczenie lekarza dopełniało doświadczenia kochanka), ale pomiędzy niedokładnością wyobraźni a dokładnością rzeczywistości pozostawała jeszcze mała szczelina niewyobrażalnego i nie dawała mu spokoju. Pogoń za niewyobrażalnym nie kończy się zresztą na odkryciu nagości, idzie dalej: jak będzie się zachowywać, kiedy się rozbierze? Co będzie mówiła, kiedy będą się kochać? Jaki będzie ton jej westchnień? Jaki grymas będzie wypisany na jej twarzy w chwili rozkoszy? Wyjątkowość "ja" jest ukryta w tym właśnie, co niewyobrażalne. Wyobrazić sobie umiemy tylko to, co jest takie samo we wszystkich ludziach, to, co jest ogólne. Indywidualnym "ja" jest to, co się różni od ogólnego, a więc to, czego nie można z góry odgadnąć, czego nie można wyliczyć, co trzeba dopiero odsłonić, odkryć, zdobyć.

-------

Wydaje się, że w mózgu istnieje całkiem szczególny obszar, który można by nazwać pamięcią poetycką i który rejestruje to, co nas urzekło, wzruszyło, co dało piękno naszemu życiu. Od czasu kiedy poznał Teresę, żadna kobieta nie miała prawa zostawić w tej części jego mózgu najmniejszego nawet śladu. Teresa despotycznie okupowała jego pamięć poetycką i wymiotła z niej ślady innych kobiet. Nie było to sprawiedliwe, bo na przykład dziewczyna, z którą kochał się na dywanie podczas burzy, nie była wcale mniej godna poezji niż Teresa. Krzyczała do niego: „Zamknij oczy, ściśnij mi biodra, trzymaj mnie mocno!"; nie znosiła, kiedy Tomasz miał przy akcie miłosnym otwarte oczy, skupione i obserwujące, a jego ciało, lekko uniesione, nie przywierało do jej skóry. Nie chciała, żeby ją studiował. Chciała wciągnąć go w wir oczarowania, w który nie można wstąpić inaczej niż z zamkniętymi oczyma. Dlatego nie zgadzała się stanąć na czworakach, bo w takiej pozycji ich ciała w ogóle się nie dotykały i mógł ją oglądać z prawie półmetrowego dystansu. Nienawidziła tego dystansu. Chciała się z nim zespolić. Dlatego twierdziła uparcie, że nie doznała rozkoszy, choć cały dywan był mokry od jej orgazmu. - Nie szukam rozkoszy - mówiła - szukam szczęścia, a rozkosz bez szczęścia nie jest żadną rozkoszą. Inaczej mówiąc, dobijała się do bram jego pamięci poetyckiej. Ale bramy były zamknięte. W pamięci poetyckiej Tomasza nie było dla niej miejsca. Jej miejsce było na dywanie.

-------

Historia miłości zaczęła się dopiero później: Teresa dostała gorączki i nie mógł odesłać jej do domu, tak jak odsyłał inne kobiety. Klęczał przy jej łóżku i przyszło mu do głowy, że ktoś mu ją posłał po wodzie w koszyku. Powiedziałem już, że metafory są niebezpieczne. Miłość zaczyna się od metafory. Inaczej mówiąc: miłość zaczyna się w chwili, kiedy kobieta wpisze się swym pierwszym słowem do naszej pamięci poetyckiej.

-------

Raczej siebie się pytam, co mnie skłoniło do napisania tego artykułu... - powiedział Tomasz i w tym momencie przypomniał to sobie: znalazła się na jego łóżku, jak dziecko posłane w koszyku po falach. Tak, dlatego wziął w ręce tę książkę: wracał do historii o Romulusie, o Mojżeszu, o Edypie... I oto znów była z nim. Widział ją przed sobą, jak przyciska do piersi wronę otuloną w czerwony szal. Ten obraz go uspokoił. Jakby przyszedł mu powiedzieć, że Teresa żyje, że znajduje się w tym momencie w tym samym mieście co on i że cała reszta nie ma żadnego znaczenia. [...] Znów stanął mu przed oczyma obraz Teresy trzymającej w objęciach wronę. Przypomniał sobie, że wczoraj napastował ją w barze tajniak. Znów drżą jej ręce. Postarzała się. Nie zależy mu na niczym poza nią. Ona, zrodzona z sześciu przypadków, ona, kwiat wyrosły na ischiasie ordynatora, ona, która jest po drugiej stronie wszystkich es muss sein!, ona jest jedynym, na czym mu zależy.

-------

Ale czyż nie jest tak, że autor umie mówić tylko sam o sobie? Patrzeć bezsilnie na podwórko i nie wiedzieć, co robić; słuchać upartego burczenia własnego brzucha w chwili miłosnego wzruszenia; zdradzać i nie móc zatrzymać się na pięknej drodze zdrad; podnosić pięść w pochodzie Wielkiego Marszu; robić dowcipne uwagi przed ukrytymi mikrofonami policji - wszystkie te sytuacje sam poznałem i przeżyłem, a mimo to nie powstała z nich żadna postać, która byłaby mną samym z moim curriculum vitae. Postacie z moich powieści są wariantami mnie samego, które nie zostały urzeczywistnione. Dlatego kocham wszystkie tak samo i wszystkie tak samo mnie przerażają: każda z nich przekroczyła jakąś granicę, którą ja tylko obchodziłem dookoła. I właśnie ta przekroczona granica (granica, za którą kończy się moje „ja") mnie pociąga. Dopiero za nią zaczyna się tajemnica, którą usiłuje rozwiązać powieść. Powieść nie jest wyznaniem autora, lecz badaniem tego, czym jest ludzkie życie w pułapce, którą stał się świat.

-------

Milczenie leżało między nimi jak nieszczęście, z minuty na minutę cięższe. Żeby się go pozbyć, szybko się położyli. W nocy obudził ją z płaczu. Opowiadała mu: - Byłam pochowana. Już długo. Przychodziłeś do mnie co tydzień. Zawsze pukałeś w grób i ja wychodziłam. W oczach miałam pełno ziemi. ,,Przecież nic nie widzisz" - mówiłeś i odgarniałeś mi ziemię z oczu. A ja mówiłam do ciebie: „Ja i tak nic nie widzę. Przecież mam zamiast oczu puste jamy". Potem któregoś dnia wyjechałeś na długo i wiedziałam, że jesteś z jakąś inną kobietą. Mijały tygodnie, a ty nie przychodziłeś. Bałam się przegapić twoje przyjście i dlatego w ogóle nie spałam. Wreszcie zapukałeś w grób, ale byłam tak zmęczona tym miesiącem bez snu, że nie miałam siły wyjść na górę. Kiedy mi się to wreszcie udało, wyglądałeś na rozczarowane go. Powiedziałeś mi, że źle wyglądam. Czułam, że ci się strasznie nie podobam, że mam zapadłe policzki i robię zbyt gwałtowne ruchy. Przepraszałam cię: „Nie gniewaj się, ale przez cały czas nie spałam". A ty powiedziałeś takim obłudnym, uspokajającym tonem: „Widzisz sama. Musisz odpocząć. Powinnaś wziąć miesiąc urlopu". Dobrze wiedziałam, co masz na myśli, mówiąc o urlopie! Wiedziałam, że nie chcesz mnie widzieć przez cały miesiąc, bo będziesz z jakąś inną kobietą. Odszedłeś, a ja zeszłam z powrotem do grobu i znowu wiedziałam, że przez cały miesiąc nie usnę, żeby cię nie przegapić, a kiedy przyjdziesz po miesiącu, będę jeszcze brzydsza niż dziś i będziesz jeszcze bardziej rozczarowany. Nie słyszał nigdy niczego bardziej dręczącego od tego opowiadania. Tulil Teresę w swych objęciach, czuł jej drżące ciało i wydawało mu się, że nie jest w stanie udźwignąć swojej miłości do niej. Kula ziemska mogłaby być rozrywana wybuchami bomb, ojczyzna co dzień gwałcona przez innego na jeźdźcę, wszyscy mieszkańcy sąsiedniej ulicy mogliby być spędzeni na egzekucję - wszystko to zniósłby łatwiej, niż odważyłby się przyznać. Ale nie był w stanie wytrzymać smutku jednego snu Teresy. Powracał do wnętrza snu, o którym mu opowiadała. Głaskał ją po twarzy i niepostrzeżenie, aby nie czuła tego zbytnio, odgarniał ziemię z jej oczodołów. Potem słyszał, jak mówi do niego to dręczące zdanie: "Ja i tak nic nie widzę. Przecięż mam zamiast oczu puste jamy". Serce ściskało mu się tak, że myślał, że jest na granicy zawału. Teresa już znów spała, ale on nie mógł usnąć. Wyobrażał sobie jej śmierć. Jest martwa i śnią jej się koszmary; ale ponieważ jest martwa, on nie może jej obudzić. Tak, to jest śmierć: Teresa śpi, śnią się jej przerażające sny, a on nie może jej obudzić.

-------

Przypomniał sobie znany mit z Uczty Platona: ludzie byli najpierw hermafrodytami i Bóg przedzielił każdego człowieka na dwie połowy, które od tego czasu błądzą po świecie, szukając się nawzajem. Miłość jest tęsknotą po utraconej połowie nas samych. Przypuśćmy, że tak jest; że każdy z nas ma gdzieś na świecie partnera, z którym kiedyś tworzył jedno ciało. Ta druga połowa Tomasza to była dziewczyna ze snu. Ale człowiek nie odnajdzie drugiej połowy siebie samego. Zamiast niej poślą mu w koszyku po wodzie Teresę. Co się jednak stanie, kiedy później naprawdę spotka kobietę, która była mu przeznaczona, drugą połowę siebie? Kogo wybierze? Kobietę z koszyka czy kobietę z mitu Platona? Wyobraził sobie, że żyje w idealnym świecie z dziewczyną ze snu. Pod otwartymi oknami ich willi przechodzi Teresa. Jest sama, zatrzymuje się na chodniku i patrzy nań stamtąd nieskończenie smutnym wzrokiem. A on nie wytrzymuje jej spojrzenia. Już znowu czuje jej ból we własnym sercu! Już znów jest we władzy współczucia i przenika do jej duszy. Wyskakuje przez okno. Ale ona mówi mu cierpko, żeby pozostał tam, gdzie jest szczęśliwy, i mówiąc to, wykonuje szybkie, nerwowe gesty, które go zawsze raziły i które mu się w niej nie podobały. Chwyta te nerwowe ręce, ściska je w dłoniach, aby je uspokoić. I wie, że kiedyś opuści dom swego szczęścia, że opuści raj, w którym żyje z dziewczyną ze snu, że zdradzi es muss sein! swej miłości, aby odejść z Teresą, kobietą zrodzoną z połączenia sześciu śmiesznych przypadków. Siedział wciąż na łóżku i patrzył na kobietę, która leżała obok niego i trzymała go przez sen za rękę. Czuł do niej niewypowiedzianą miłość. Jej sen musiał być w tym momencie bardzo płytki, bo otworzyła oczy i nieprzytomnie spojrzała na niego. - Na co patrzysz? - spytała. Wiedział, że nie powinien jej obudzić, ale odprowadzić z powrotem w sen; starał się dlatego odpowiedzieć jej w taki sposób, aby jego słowa wytworzyły w jej myśli obraz nowego snu. - Patrzę na gwiazdy - powiedział. - Nie kłam, jak możesz patrzeć na gwiazdy, kiedy patrzysz w dół. - Bo jesteśmy w samolocie. Gwiazdy są pod nami - odpowiedział Tomasz. - Aha, w samolocie... - powiedziała Teresa. Ścisnęła jeszcze mocniej rękę Tomasza i znów usnęła. Tomasz wiedział, że teraz Teresa wygląda w dół przez małe okrągłe okienko samolotu, który leci wysoko nad gwiazdami.

-------

W krainie kiczu panuje dyktatura serca. Ale uczucie wzbudzane przez kicz musi być takie, aby mogły je podzielać masy. Dlatego kicz nie może się opierać na sytuacji wyjątkowej, lecz na podstawowych obrazach, które ludzie mają wbite w świadomość: niewdzięczna córka, odtrącony ojciec, dzieci biegnące po trawniku, zdradzona ojczyzna, wspomnienie pierwszej miłości. Kicz wyciska dwie łzy wzruszenia. Pierwsza łza mówi: jakie to piękne, dzieci biegnące po trawniku! Druga łza mówi: jakie to piękne, wzruszać się wraz z całą ludzkością dziećmi biegnącymi po trawniku! Dopiero ta druga łza robi z kiczu kicz. Braterstwo wszystkich ludzi świata można zbudować wyłącznie na kiczu.

-------

Ta miłość jest bezinteresowna: Teresa niczego nie chce od Karenina {swojego psa}. Nie domaga się od niego nawet miłości. Nigdy nie zadawała sobie pytań, które dręczą ludzkie pary: czy mnie kocha? Czy kochał kogoś bardziej niż mnie? Czy kocha mnie bardziej, niż ja kocham jego? Możliwe, że te wszystkie pytania, które domagają się potwierdzenia miłości, które ją mierzą, badają, przesłuchują, również niszczą ją w zarodku. Możliwe, że nie jesteśmy w stanie kochać właśnie dlatego, że pragniemy być kochani, to jest dlatego, że domagamy się czegoś (miłości) od tego drugiego, zamiast podchodzić do niego bez żadnych wymagań i pragnąć wyłącznie jego obecności. I jeszcze coś: Teresa przyjęła Karenina takiego, jakim był, nie chciała go zmieniać na swoje podobieństwo, z góry godziła się na jego psi świat, nie chciała mu go odbierać, nie była zazdrosna o jego tajemne ścieżki. Wychowywała go nie dlatego, że chciała go przetworzyć (jak mąż chce przetworzyć swą żonę, a żona męża), ale tylko po to, aby nauczyć go elementarnego języka, który im umożliwiał wzajemne porozumienie i wspólne życie.

Głód Knut Hamsun

Ach, ci ludzie... lekko, wesoło poruszali jasnymi głowami, pląsając przez życie niby przez salę balową! Nie było troski w żadnych oczach, brzemię nie uciskało ich ramion, a dusze były pewnie wolne od smętnych myśli i tajemnego bólu. A oto ja kroczyłem pośród nich młody i teraz właśnie zdecydowany, zapomniawszy już, jak wygląda szczęście. Lubowałem się tą myślą, czując, jaka mnie dotknęła krzywda. Czemuż w ostatnich miesiącach los tak srogo mnie prześladował? Straciłem całkiem pogodę ducha. Co krok doznawałem najdziwniejszych przykrości, Siadłszy na byle jakiej ławce czy postawiwszy gdzieś noge, natrafialem na drobne, przypadkowe, a dręczące bagatelki, wciskające się w myśl i rozpraszające siły na wszystkie strony. Przemykający chyłkiem pies lub żółta róża w butonierce jakiegoś pana przenikały mnie i zajmowały długo. Coś mi się stało! Czyż ten jegomość wskazał na mnie palcem? Czemuż, jeśli już musiało tak być, nie ma kogoś w Ameryce Południowej? W gruncie rzeczy było coraz dziwniejsze, że właśnie mnie wybrał sobie Bóg na ofiarę dla swych figli. Dziwna to zaprawdę metoda: przeskakiwać cały świat, by akurat mnie dosięgnąć.

-------

Każda roślina nosi odmienną , właściwą sobie cechę konania , wywołaną powiewem zimna . źdźbła sterczą blade w słońcu , na ziemi szeleści opadłe listowie , jakby wędrowały po niej gąsienice jedwabników . Nastala jesień , przyszła w ciągu karnawału znikomości . Czerwień róż zachorzała , na krwistej barwie widnieje przedziwny , hektyczny blask . Czuję się sam pełzającym zwierzęciem , które kona , ogarnione zniszczeniem pośród wszechżycia , gotującego się na sen .

-------

Potem zapadłem w miły bezwład senny, któremu nie stawiałem oporu. Ciemność zgęstniała, lekki wiatr wzburzył perlistą toń morza. Okręty o masztach rysujących się na niebie przybrały wygląd czarnych potworów, stroszących sierść i czyhających na mnie. Nie bolało mnie nic, głód przycichł, zamiast tego uczułem miłą pustkę, nie doznawałem wrażeń, rad, że mnie nikt nie widzi. Położyłem się na ławce, w tej pozycji delektując się najlepiej poczuciem osamotnienia. Umysłu nie przysłaniała mi żadna chmurka, żadna dolegliwość, żadna chętka ni pożądanie. Leżałem z otwartymi oczyma, nie czując samego siebie, daleki wszystkiemu i szczęśliwy. Nie przeszkadzał mi żaden ton. Łagodna ciemń skryła świat przed mymi oczyma i pogrzebała w pełnym ukojeniu. W uszach szumiała mi tylko monotonnie cisza. Czułem, że gdy spłynie głęboka noc, potwory owe wessą mnie w siebie i poniosą morzem do dalekich krajów, gdzie nie ma ludzi. Zawiozą mnie do zamku księżniczki Ylajali, gdzie mnie otoczy wspaniałość, jakiej nikt jeszcze dotąd nie znał . Ona będzie siedziała [...].Widzę z mej ławki gwiazdy przed oczyma, a myśli pędzą kędyś w huraganie światłości. Zapadłem w sen, z którego zbudził mnie nagle policjant. Siedziałem przywołany niemiłosiernie do życia i nędzy. Zdziwiłem się zrazu głupkowato, że oto siedzę pod gołym niebem, potem jednak ogarnął mnie smutek i żal, iż jeszcze żyję.